wtorek, 31 stycznia 2017

Obejrzałem "Daleko na Północy"



Dawno nie oglądałem filmu animowanego, który byłby tak bardzo w moim guście. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że nigdy nie oglądałem filmu animowanego, który byłby tak bardzo w moim guście.


Były fajne bajki ale na zupełnie innych płaszczyznach.
To może się oczywiście wiązać bezpośrednio z tym że nie znam za bardzo bajek z morzem i lodem. Właściwie, chciałbym znać.


Od kilku tygodni tkwię w głębokiej fazie na szeroko pojętą morskość, oczywiście, możnaby się pokusić o stwierdzenie że ja tkwię przecież w takiej fazie zawsze, to racja, ale raczej nie zawsze miałem siłę tak mocno dać się jej ponieść. Przełomowe jest dla mnie jak coraz prościej ostatnio mi o tym myśleć i jak dzięki temu gładko przeszedłem w zupełnie świeży rozdział bycia. Dobrym trafem i dobrymi zbiegami okoliczności ciągle natrafiam na coraz to kolejne rzeczy które kontynuują ten temat. To dobre - oswajać się z sobą.


Obejrzenie tej kreskówki (wczoraj) zdecydowanie było jednym z takich punktów które niesamowicie podziałały mi na nastrój. Jak widać, wystarczająco intensywnie że piszę w tej chwili ten wpis. Potrzebowałem czegoś co walnie mnie w głowę wystarczająco żebym wreszcie zaczął spontanicznie tu pisać? Ha ha ha, o ile walnięty w głowę czuję się już od jesieni, to dopiero dzisiejszy dzień napełnił mnie wrażeniem "tak, zdecydowanie, tak, mogę teraz pisać rzeczy, tak, chcę pisać rzeczy, W TEJ CHWILI, SZYBCIUTKO". Możecie chyba odetchnąć z ulgą, czy coś. (To, jak bardzo jestem uzależniony od swoich zainteresowań, co można w uproszczeniu podsumować tym że jestem uzależniony od morza, i jak bardzo to warunkuje moje nastroje i powoduje nagłe zrywy zainteresowania światem, to zupełnie inny temat, może nie wgłębiajmy się w to teraz zbytnio.) (Czy gdyby mnie po prostu regularnie zaczepiać morzem, to byłbym żywszy? Myślę że tak. Myślę że tak to działa. Myślę że mam na to już dużo przykładów.)

Ale miałem pisać o filmie.

"Daleko na Północy", "Long Way North", a oryginale "Tout en haut du monde". Francuska animacja z 2016 roku więc stosunkowo świeża. Pamiętam że jakieś dwa lata temu, natknąłem się na jakieś urywki informacji, że takie coś powstaje, ale wyleciało mi to z głowy bardzo szybko, i nigdy nie przypomniało mi się aby sprawdzić czy to już istnieje i ogarnąć że istnieje i że mogę to obejrzeć.
I nawet bym sobie najpewniej wcale nie przypomniał, że się na te urywki informacji natknąłem, gdyby nie Jaś (http://ask.fm/AikoiOokami), mówiący wczoraj żeby ktoś z nim obejrzał Daleko na Północy. Zainteresowany nazwą szybko wygooglowałem co to i oto... w ułamku sekundy kiedy uzmysłowiłem sobie że to istnieje, poczułem chyba cały nastrój jaki mam do teraz. Sam temat, miejsca akcji i grafika, wystarczyły, bym poczuł się niesamowicie podekscytowany.

No więc obejrzałem. Rzadko kiedy robię rzeczy tak szybko i spontanicznie. (Prawdę mówiąc, robię rzeczy szybko i spontanicznie tylko jeśli chodzi o coś z morzem.) (Eh.)


Akcja filmu dzieje się w Rosji, młoda dziewczyna wyrusza na poszukiwania statku jej dziadka, który zaginął po drodze na Biegun Północny. - To tak w ramach fabuły, chociaż tego typu rzeczy to sobie możecie samemu przeczytać. A najlepiej obejrzeć.W gruncie rzeczy i tak już obejrzeliście. Nadal tkwię na jakimś pograniczu pisania tego wpisu do osób które wiem że obejrzały i pisania do całej reszty. Sam już nie wiem, co robię. Co ja w ogóle robię.



Ten wstęp jest taki uniwersalny ale niżej są spoilery i spoilery i spoilery, i w sumie tylko mrugnięcia do tych co obejrzeli.

Tak naprawdę to najbardziej chciałem zrobić szybki spam luźnymi przemyśleniami odnośnie momentów i grafiki.

Bo najbardziej chyba urzeka mnie prostota - to jak prostymi plamami kolorów, da się namalować intensywne krajobrazy. Podobał mi się ten styl graficzny, bo to nie szczegóły są ważne w świecie, a odczucia. Uważam że kolory robią tu zupełną większość nastroju, same kształty są mniej ważne.


Kształtami jakkolwiek też jestem zacieszony. Ludzie - bardzo podobały mi się ich twarze i... i najbardziej chyba te grube ubrania, które cała załoga miała już w lodowej okolicy. Strasznie świetne - tak prosty design postaci i brak szczegółów nawet w tych ubraniach, za to takie silne wrażenie mrozu.



Ale KOLORY!!!!

Oglądając miałem wrażenie, że większość kadrów z tego filmu mógłbym zescreenować i mieć na tapecie, albo na tle na asku (?).




Trudno mi nawet stwierdzić, które kolory najbardziej mi się podobały.

Pewnie te z burzy.





A spójrzcie na te patelnie. Powiem, zanim zapomnę - uwielbiam wizualnie jak te wszystkie rzeczy tak się chwieją od wody.



Wracając jednak nieco do początków filmu, to jednak też jedna z moich ulubionych scen tak graficznie - urzekają mnie kwadraty na ścianie i kolor, poza tym wiadomo że jestem w jakiś sposób fanem scen przemieszczania korytarzami.


Tak jeszcze co do fabuły. Na samym początku filmu miałem w ogóle takie trochę zastrzeżenia do klimatu, bo arystokratyczne środowiska są czymś na co reaguję trochę "ehhhh", cały klimat balów jest eh, tak samo jak eh są wartości typu "dziadek tak bardzo kochał ojczyznę", ale potem klimat się poprawił, jak już zaczęła się brudność, mam wrażenie że dopiero wtedy zaczyna się film. To znaczy jeszcze chwilę wcześniej, jak już Sasza ucieka i idzie na pociąg.

I wtedy jest TO:


Kolory tej sceny na dworcu kojarzą mi się z... dworcem w Gdańsku, to bez sensu bo nic tam nawet tak nie wygląda. Ale, klimat Dworca, brązowego, kojarzy mi się bardzo z moim jechaniem do Gdańska.

Ps. Istnieje też prawdopodobieństwo że wszystko kojarzy mi się z jechaniem do Gdańska. Powinienem jechać do Gdańska ale to wcale nie zakłada że wtedy rzeczy skończą się kojarzyć.



Proszę zaczekać w oberży, tam, w białym niedźwiedziu. TO. ŁADNE.



Szekla. Pies miał na imię SZEKLA.Podoba mi się wyraz twarzy szekli.

I wtedy nagle przypomniałem sobie o moim ważnym zainteresowaniu z dzieciństwa.

Uwielbiałem szekle, szekle są wspaniałe i ważne.



Kolejną rzeczą którą muszę powiedzieć zanim zapomnę jest Bosak. No. Właśnie tyle. Lubię bosaki. Dobrze sobie o tym przypomnieć. Jeszcze kiedyś coś powiem.



I kolory zachodu słońca. Końcówka była dobra.


Dziwiło mnie tylko to znalezienie dziennika i dziadek który zamarzł. Wiem że cały ten film jest mocno naiwny, jak to bajka, ale ten moment bardzo się spośród innych momentów wyróżniał.


W ogóle byłem pewien że ta scena z zamarzniętym dziadkiem to takie wizje na skraju umierania, a kiedy okazało się że jednak nie, bo dziennik istnieje, to byłem mocno zdziwiony.

Oczywiście dobrze zgadłem, że film będzie smutny. W smutnych filmach ludziom przykro. Większość bajek jest o umieraniu, zauważyliście? To najpilniejszy temat ludzki.

Podobało mi się jednak że nie było żadnych scen które polegają dosłownie nad roztkliwianiem się jak jest przykro, tak naprawdę nie było to aż tak obecne. Nie miałem potrzeb płakania, były tam rzeczy przejmujące, i "bardzo", ale nie płaczliwe.

Może wynika to w dużym stopniu z mojego ogarnięcia i bardzo ładnie testuje to ogarnięcie: doskonale zdaję sobie sprawę, że gdybym chwycił ten film w 2015, zapewne płakałbym już... już na napisach początkowych, słysząc odgłosy mew i statków, a co dopiero na całą resztę rzeczy. Postęp jest.




Tak swoją drogą, wiecie co, fakt faktem zdobywanie bieguna to niesamowicie zadziwiająca czynność. Jak niezwykła jest ludzka potrzeba docierania wszędzie. Pakowania się w skrajności, skrajne temperatury i skrajne warunki, tylko po to by pokazać "dotarłem" "wytrzymałem" "byłem". Nie popieram tego. Z drugiej strony? Co innego robić, skoro i tak już się istnieje? Wydaje mi się że ludzie są często tak znudzeni monotonią zwykłego życia że celowo wolą umrzeć za jakieś swoje skrajności, niż odpuścić plany przekraczające możliwości i przestać się nimi interesować. Ludzie są dziwni. (Oh stwierdzając to czuję się jak bardzo typowy ja.)



Podobały mi się kolory jeszcze w scenie kiedy znaleźli Davaia, to był bardzo ładny rodzaj żółtoniebieskości.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Koniec sierpnia 2016, maliny i bombki


Oto moje sierpniowe malinowe zdjęcia tegoroczne!

A to mój sierpniowy prezent od rzeczywistości.
Ktoś wyrzucił bombki w krzaki, i odkąd je zauważyłem (na wyprawie malinowej) zdecydowałem że muszę się tam za jakiś czas wrócić i zabrać. Były w pudełku, jednak rozwaliło się i zabrałem je w torebce - także leżącej na ów wysypisku. Obecnie leżą w piwnicy, bez torebki, bo była mimo wszystko zbyt brudna by ją przechować.


Wśród bombek były młode ślimaki - położyłem je później wraz z torbą na zewnątrz, aby z niej wyszły.


Najbardziej fascynujący kształt mają dla mnie te ludki: